Patagoński test jednego bezlusterkowca

Bycie fotografem w podróży zobowiązuje do wydeptywania coraz to nowych, własnych ścieżek. Zarówno w odwiedzanych terenach, jak i w gąszczu coraz to nowych, lepszych i szybszych aparatów. Lubię płynąć pod prąd i rzucać wyzwanie fotograficznym tradycjonalistom, o czym na pewno doskonale już wiecie. Lubię wykorzystywać w pracy smartfon i cenię sobie bezlusterkowce. I właśnie jeden z nich – Fujifilm FX50s postanowiłem przetestować na południowych krańcach Argentyny.

17349653_1485673394799650_5588983979651523512_o

Głównym miejscem pracy aparatów średnioformatowych są studia fotograficzne i profesjonalne plany zdjęciowe, gdzie warunki świetlne są idealne. Przy fotografowaniu nie trzeba się spieszyć, a sam aparat często połączony jest kablem z komputerem i monitorem. W takich warunkach GFX50s na pewno się sprawdzi, ponieważ ma wszystko, co powinien mieć tego typu aparat. Konstruktorzy poszli jednak dalej, tworząc coś wyjątkowego. Ich celem było skonstruowanie uniwersalnego aparatu o mobilności pełnoklatkowej lustrzanki. Postanowiłem sprawdzić słuszność tej koncepcji zabierając jeszcze przedprodukcyjne Fujifilm na dwutygodniowy trekking, po lodowcach i górach Patagonii. To miał być twardy test.

Skonfigurowałem aparat w sposób maksymalnie odchudzony, na co pozwala modułowość konstrukcji. Grip, obrotowy wizjer oraz zasilacz sieciowy zostały w domu. Dzięki temu trzymałem wygodnie w rękach relatywnie mały i lekki aparat. Zestaw dwóch obiektywów, aparat GFX plus aparat XT2 z obiektywem zoom 100-400 bez problemu mieszczą się w średnim plecaku fotograficznym. Na pewno nie będą przeszkodą w długich marszach i wielogodzinnym fotografowaniu. Co więcej aparat dobrze „siedzi” na pasku i noszenie go na szyi czy ramieniu jest wygodne.

Obsługa aparatu jest identyczna ze wszystkimi modelami serii X. Jedyny minus to rezygnacja z pokrętła korekty ekspozycji na rzecz małego, średnio-wygodnego przycisku. GFXem fotografuje się równie komfortowo, jak modelem XT2 wyposażonym w grip. To chyba najlepsza rekomendacja ergonomii pracy tym aparatem.

Jak na średni format, autofokus pracuje zadziwiająco szybko i precyzyjnie. Fotografowanie obiektów ruchomych, czy szybkiego ulicznego reportażu nawet przy kiepskim świetle jest możliwe. Tym bardziej, że tryb seryjny jest całkiem sprawny, a bufor nie zatyka się po kilku zdjęciach. Pracę ułatwia też wygodny joystick pod kciukiem, pozwalający błyskawicznie ustawić punkt ostrości w dowolnym miejscu w kadrze. Jeszcze łatwiej jest podczas pracy na statywie z wykorzystaniem uchylnego oraz dotykowego ekranu. Punkt ostrzenia wybieramy wówczas palcem na ekranie. Znaczenie ma również brak gigantycznych rozmiarów lustra. Dzięki temu aparat pracuje bez wibracji i możemy użyć relatywnie małych i lekkich statywów pod matrycę apsc. Kto dźwigał ciężki statyw w plenerze podczas 30-stopniowych upałów wie, co mam na myśli… Brak wibracji przekłada się również na pracę aparatem z ręki. Możliwe jest fotografowanie na czasach poniżej 1/30, a z podparciem nawet w okolicach 1/4 s.

Zarówno wizjer elektroniczny jak uchylny ekran są bardzo dobrej rozdzielczości. Jakość wyświetlanego obrazu nie budzi zastrzeżeń. Bez problemu można ocenić na ekranie ekspozycje, balans bieli, kontrast i ostrość. Praca filtra polaryzacyjnego założonego na obiektyw jest wyraźna, a efekt jego pracy łatwy do oceny. Wisienką na torcie jest szerokie pole widzenia wizjera zapewniający pełny komfort pracy. Subiektywnie: zdecydowanie bardziej wolę taki wizjer od klasycznego optycznego wizjera. Zwłaszcza po zachodzie słońca lub zastosowaniu gęstego filtra ND.

Patagonia słynie ze zmiennej pogody. W przeciągu jednej doby, jak talia kart tasują się upały, ulewy, niosące pył silne wiatry i przymrozki. W takich warunkach pracy, uszczelnienie korpusu i obiektywów aparatu nie może być tylko chwytem marketingowym, ale koniecznością. Jako osoba fotografująca wtedy, gdy inni chowają sprzęt do torby, napiszę krótko: aparat dostał mocno w kość, ale nie było z nim problemów. Do listy znaczących pozytywów można dopisać system oczyszczania matrycy. Każde włączenie i wyłączenie aparatu skutecznie czyściło, bądź co bądź dużą powierzchnie matrycy.

Piętą achillesową bezlusterkowców jest zasilanie. Jadąc do Ameryki Południowej miałem więc wiele obaw, czy dwie baterie i jedna ładowarka mi wystarczą. Fotografowałem non stop, pomiędzy 6 rano a 22 wieczorem – czasu na ładowanie było więc niewiele. I tu spotkała mnie niespodzianka! Przez cały dzień intensywnego fotografowania, ani raz nie zużyłem więcej niż 1,5 pojemności baterii.

Na koniec bodaj rzecz najważniejsza – jakość obrazu. Mogę ocenić ją tylko na podstawie plików JPG, ponieważ pracowałem modelem przedprodukcyjnym i na odpowiedni program do wywoływania RAW-ów muszę jeszcze poczekać. Zasadnicze pytanie, na które możemy odpowiedzieć już na tym etapie, to czy skóra warta jest wyprawki? Odpowiedź brzmi: zdecydowanie! Jakość obrazu urzeka do tego stopnia, że fotografowanie GFXem uzależnia. Kosztem niewiele większego ekwipunku wchodzimy w strefę jakości zdjęć premium. Jeśli dodamy, że niewiele tracimy przy ISO ustawionym nawet powyżej 6400 otrzymujemy dostęp do tematów spoza zasięgu klasycznych aparatów średnioformatowych. Jednocześnie zachowujemy ich plastykę i klasę. Jedyny, mały mankament, to nieco za słaba dynamika obrazu. Zwłaszcza w porównaniu do tej, do której przyzwyczaiły nas matryce X trans.

Nie zapominamy również o optyce. W tym obszarze również nie natkniemy się na przykre niespodzianki, bo o produkcji obiektywów wysokiej klasy firma wie bardzo dużo. Używałem głównie dwóch obiektywów: kompaktowego standardu 2.8/56mm i podstawowego zooma 4/32-56mm. Oba pięknie pracują od w pełni otwartej przesłony, dając w zamian plastykę obrazu charakterystyczną dla średniego rozmiaru matrycy.

Dla osób nieprzyzwyczajonych do takiego formatu, zaskoczeniem może być płytka głębia ostrości. Nawet podczas fotografowania krajobrazów szerokim kątem. W takich sytuacjach konieczne jest mocne przymykanie obiektywu. Jednak mogę Was uspokoić, że nawet na przesłonach rzędu 22-32 obraz wciąż jest wystarczająco ostry. Dlatego tak ważne dla mnie jest, by aparat dobrze pracował przy wysokim ISO – chcę czułością kompensować ekspozycję bez potrzeby wydłużania jej czasu. Wszystko po to by nie używać za każdym razem statywu i być mobilnym.

Podsumowując, Fujifilm FX50s to uniwersalny, profesjonalny, średnioformatowy aparat, który sprawdzi się nie tylko w studio czy rękach flegmatycznych fotografów. Poradzi sobie także w trudnym terenie i niesprzyjających warunkach. Czego mi w nim brakuje? Pokrętła korekcji ekspozycji i…trybu panoramy.

Kalendarz na 365 dni nowego 2017 roku

W 2017 roku czeka Was 365 dni pełnych wspaniałych fotografii, które – mam nadzieję – zainspirują do wielu podróży i podejmowania nowych wyzwań.  (więcej…)


dane kontaktowe

 

info@bonecki.com

facebook.com/JacekBoneckiPhotography

instagram.com/jacekbonecki/

 

BONECKI SHOP

W sklepie możesz kupić wszystkie produkty

z mojej autorskiej kolekcji z autografem

i indywidualną dedykacją.

wszelkie prawa zastrzeżone - 2016 - Jacek Bonecki Photography

made by station75.com